Zegarmistrzostwo to rzemiosło i jak w każdy innym zawodzie usługowym jakość ma, oględnie mówiąc, szeroki rozrzut. W świecie idealnym, oddając nasz ukochany zegarek do specjalisty, bylibyśmy pewni, że usługa zostanie wykonana z należytą starannością. Zgodnie z obowiązującymi standardami, aktualnym stanem wiedzy i w odpowiednich warunkach. Do tego po wykonaniu usługi będziemy mieli wgląd w dokumentację. Otrzymamy wymienione części i zostaniemy jasno poinstruowani o zakresie i warunkach gwarancji.
Praktyka dnia codziennego dowodzi, że bywa z tym różnie. O ile nawet nasz czasomierz zostanie uruchomiony lub przejdzie wymagany po określonym czasie przegląd i serwis, to z jakością i standardami pracy bywa już różnie. Niestety wiele osób wyznaje zasadę:
„Whatever works!”
– czyli, nieważne jak, ale ważne, żeby działało…
Niestety z takimi prowizorkami mamy do czynienia prawie codziennie.
Zdecydowana większość powtarza się dość często, ale niektóre wciąż potrafią zadziwić swoją „przemyślnością” i „ułańską fantazją”. Można wtedy zachodzić w głowię, „co autor miał na myśli” i próbować odtworzyć pokrętne meandry jego umysłu i schematy działania. Pół biedy, jeśli taki proces naprawczy uda się odwrócić i wykonać naprawę zgodnie ze sztuką. Gorzej, gdy jest on nieodwracalny i cenny dla nas zegarek będzie nosił ślady czyjejś indolencji i ignorancji do końca swojego mechanicznego żywota.
Dlaczego tak się dzieje, że nawet dyplomowani zegarmistrzowie działają niezgodnie ze sztuką i wbrew zdrowemu rozsądkowi? Jak to zwykle bywa najważniejszy jest czynnik ludzki. Gdy ktoś raz pójdzie na kompromis, zrobi coś, co na pozór jest drogą na skróty, to za drugim razem przyjdzie mu to jeszcze łatwiej… Proces ten z czasem tylko się pogłębia i trzeba nie lada hartu ducha i samozaparcia, żeby go odwrócić. W praktyce jest to nierealne i degrengolada tyko postępuje. A cierpią zegarki i ich właściciele.
Drugi ważny czynnik, który wpływa na niską jakość usług to specyfika zawodu. Jak ktoś dawno temu mądrze powiedział:
Zegarmistrzostwo to zawód tysiąca narzędzi!
… lub tysiąca sposobów na poradzenie sobie z ich brakiem.
Łatwo się domyślić, że brak odpowiedniego „parku maszynowego” i narzędzi, które często służą do tylko jednej i rzadko wykonywanej czynności, skutkuje kombinatorstwem i festiwalem prowizorek. Często brak części zamiennych lub umiejętności i materiałów potrzebnych do ich wykonania powoduje, że nasz „mistrz” dokonuje zamachu na jakże szlachetną sztukę zegarmistrzowską. O ile braki części zamiennych można jeszcze było kiedyś tłumaczyć „specyfiką” słusznie minionej epoki, to w dzisiejszych czasach powszechność i dostępność części dyskredytuje taką argumentację.
Przykładów jest wiele, a ja postanowiłem zebrać te najpopularniejsze. Jestem pewien, że większość z was spotkała się z nimi. Być może część osób nie zdawała sobie jednak sprawy, że mamy w takich przypadkach do czynienia ze złymi praktykami. Wtedy zasadność powstania tego wpisu będzie jeszcze większa.
-
Atak klejarza!
O ile sto lat temu dostępność tej cudownej substancji była mocno ograniczona i korzystano praktycznie tylko z szelaku, to dzisiaj jest to jedna z ulubionych substancji idących na skróty kombinatorów. Po co wymieniać sprężynkę w ułożyskowaniu sprężystym, jeśli można ją skleić!? A może lepiej zakleić całe łożysko, bo wtedy nie będzie potrzebna sprężynka? A co, jeśli śrubka ma zerwany gwint? Ośka balansowa nie pasuje? Klejarz zna odpowiedź! 🙂 Cyjanopan w postaci popularnej kropelki lub super glue rozwiąże każdy problem! Na szczęście takie „naprawy” są stosunkowo łatwe do zneutralizowania, a samo pozbycie się kleju z elementów mechanizmu nie nastręcza zbyt wielu trudności. Nie zmienia to faktu, że niezmiennie irytuje. Można je spotkać w zegarkach ze wszystkich półek cenowych – od budżetowych Poljotów, poprzez średnią półkę, a np. na Rolexach kończąc. Klejarz nie uznaje kompromisów i ma gdzieś piramidę prestiżu marek zegarkowych 😉
-
Kaleczenie mostków poprzez punktowanie,
Ich wyginanie, czy nawet piłowanie płyt w celu likwidacji luzów. Najczęściej z tym kowalskimi zabiegami mamy do czynienia, gdy naszemu specjaliście nie chce się wymieniać osi, wstawiać nowych czopów lub też zakładać wężydła. Wyginanie mostków, a najczęściej półmostków balansowych, ich rysowanie, a w najlepszym wypadku punktowanie, ma z kolei na celu zwiększenie luzu. Po ludzku można to osiągnąć założeniem blaszanej podkładki.
Niestety są to działania najczęściej nieodwracalne. Takie katowanie werków kończy się najczęściej poszukiwaniem i wymianą dość istotnych elementów mechanizmu. -
Wyginanie kotwic
Dość konkretna prowizorka, ale wcale nierzadka. Najczęściej próbuje się w ten sposób przeciwdziałać wykotwiczaniu się układu regulatora. Oczywiście są do tego dedykowane narzędzia, które pozwalają wydłużyć bezpiecznik, lub nawet ramię kotwicy. Czasem też przymusza się w ten sposób do współpracy niepasujący przerzutnik i kotwice pochodzące z różnych mechanizmów.
-
Wyginanie wskazówek
Chleb powszedni wszystkich leniuchów. Zamiast poprawić i ponownie nałożyć jedną z nich, wszystkie kolejne są wygięte tak, żeby nie zahaczały o siebie. Tutaj można też dodać ślusarski sposób zmniejszania otworów tulei przy zbyt luźnych wskazówkach. Zamiast zrobić to elegancko i skutecznie odpowiednią puncyną w nabijarce, tuleje są katowane na wiele sposobów. Naczęściej są zgniatane w „jajo” lub miażdżone śrubokrętem. Wyjątkowe barbarzyństwo – niestety bardzo częste.
-
Demontaż lub nieprawidłowe zamontowanie zapadki maltańskiej.
Mechanizm maltański zamienia ruch obrotowy ciągły w skokowy. Możecie go spotkać w starych kieszonkach pod postacią zapadki maltańskiej, która kompensuje siłę sprężyny napędu. Nie pozwala pracować mechanizmowi w skrajnych stanach naprężenia sprężyny i dodatkowo chroni ją przed zerwaniem. Niestety bywa często wymontowywana przez „zegarmistrzów”, którzy prawdopodobnie nie do końca rozumieją jej zasadę działania. Rzadziej jest założony w zły sposób, co skutkuje znacznym skróceniem rezerwy chodu. Przypadek może mało inwazyjny, ale ze względu na moją sympatię do Joannitów wyjątkowo mnie mierzi 🙂
-
Zgrubne mycie skraca życie
W teorii (niestety opisywanej w polskiej literaturze zawodowej) można je wykonywać przy skróconym czasie pomiędzy serwisami.
W praktyce jest to paskudny półśrodek. Skutkuje tym, że mechanizm jest umyty po łebkach, co przyśpiesza jego zużycie i w konsekwencji zniszczenie. Najczęściej kończy się to na wymoczeniu w benzynie wychwytu i układu regulatora i umyciem niezdemontowanego werku. Skutkuje to korozją mechanizmu, „mułem w bębnie”, zniszczeniem zespołu naciągowo-nastawczego i wieloma innymi konsekwencjami.
-
Smarowanie brudnego mechanizmu.
Kilka kropel oliwy i zastane smary rozpuszczą się, a mechanizm ruszy i podziała nawet parę miesięcy. Usługę taką obejmuje zazwyczaj „gwarancja do bramy i się nie znamy”. W najlepszym wypadku płacimy za nią 20 zł i wymieniamy uprzejmości z zadowolonym siebie zegarmistrzem, w najgorszym jesteśmy kasowani jak za pełen przegląd. Smuteczek…
Niechcący wyszło z tej wyliczanki „siedem grzechów głównych”, ale bez problemu każdy z czytelników dodałby do niej coś od siebie. Ludzka inwencja nie zna granic, a „dziadostwo” nie oszczędza żadnego rzemiosła. Szanujmy więc zegarki, solidnych mistrzów i pamiętajmy, że usługa usłudze nierówna. A pozorne oszczędności mogą skutkować znacznymi kosztami w przyszłości.
Niech klej będzie z Wami! 🙂
TOMASZ
6 listopada 2019 at 22:10
PANIE Leszku chylę czoła artykuł na medal.
Tomasz .