Nosiłem się z napisaniem tego tekstu dobrych parę lat. Po pierwsze, dlatego, że jest to jakaś forma podsumowania mojej „drogi do zegarmistrzostwa”, a po drugie, forma odpowiedzi na dość liczne pytania typu: jak wejść w ten zawód; od czego zacząć; gdzie szukać pomocy i czy ma to w dzisiejszych czasach sens…
Żyjemy w czasach upadku i postępującej degradacji rzemiosła w postaci, w jakiej funkcjonowało od wieków. Z jednej strony, może to smucić co bardziej wrażliwe i sentymentalne jednostki, z drugiej taka jest kolej rzeczy i nie ma co rwać włosów z głowy. Czas cechów rzemieślniczych i systemu czeladniczo-mistrzowskiego jest zasadniczo pieśnią przeszłości – podobnie, jak bractw kurkowych, muszkietów i gospodarki planowanej.
To, co funkcjonuje w naszym kraju i jest jeszcze wspierane przez izby rzemieślnicze wynika bardziej z koncesyjnego podejścia do niektórych zawodów i regulacji prawnych mających „podnosić jakość kształcenia zawodowego i usług”. Są nadal branże, które uparcie walczą o zamknięcie dostępu do rynku dla niezrzeszonych w cechu rzemieślników – dokładnie tak, jak miało to miejsce w średniowieczu.
W praktyce i na szczęście, większość zawodów rzemieślniczych nie wymaga posiadania dyplomów, certyfikatów i licencji… i bardzo dobrze – jesteś dobry, działasz i masz Klientów, jesteś kiepski, umierasz z głodu. Prosta i uczciwa zasada będąca definicyjnym modelem win-to-win – zyskują Klienci i ci, którzy świadczą usługi na najwyższym poziomie.
Nie inaczej jest w przypadku zegarmistrzostwa. O ile w słusznie minionej epoce PRL-u zawód ten mógł wykonywać jedynie przyuczony do zawodu dyplomowany rzemieślnik, o tyle dzisiaj możemy korzystać z wolności gospodarczej. W związku z tym na rynku funkcjonują radośnie całe rzesze „bateryjkarzy”, niewielka liczba pracowników serwisów autoryzowanych (tzw. serwisantów), majstrowie starej daty (raczej na wymarciu, bo ostatnie szkoły zamknięto po 2000 roku) i niewielka liczba pokolenia młodszych zegarmistrzów.
I tutaj dochodzimy do sedna problemu… Jak więc w dzisiejszych bezdusznych, kapitalistycznych czasach zacząć uprawiać ten, jak mawiała Wisława Szymborska, „najszlachetniejszy z zawodów”?
Zasadniczo jest to dość trudne i nie ma drogi na skróty. Z racji braku szkół zawodowych kształcących w tym zawodzie ścieżka polegająca na ukończeniu „zawodówki” odpada. W sumie nawet dobrze, ponieważ poziom kształcenia w tych szkołach był różny, program anachroniczny, a rynek zalewały w zamierzchłych latach dziesiątki systemowych rzemieślników. Jak to się skończyło, widzimy dobrze dzisiaj – zawód w starej formie przestał praktycznie istnieć. Zegarmistrzowie zamiast konkurować jakością, konkurowali ceną i wykończyli sami siebie głodowymi cenami za usługi. W ramach „badań historycznych” można sobie sprawdzić jakość tych usług, szukając „pełnego serwisu zegarka” w kwocie kilkudziesięciu złotych – jest jeszcze trochę takich zakładów…
Ale wracajmy do tematu… Innym sposobem jest znalezienie pracowni, w której mistrz może nas przyuczyć do zawodu i przekazać swoje cenne doświadczenie. W tej metodzie prym wiodą firmy rodzinne, gdzie zakład jest przekazywany z pokolenia na pokolenia i siłą rzeczy mistrzowi bardzo zależy na czeladniku :-). Oczywiście można znaleźć mistrza, który przygarnie nieskoligaconego ze sobą ucznia, ale szansa na to jest taka, jak trafienie szóstki w lotto. System nie wspiera przyjmowania uczniów – wymagania są spore, a ewentualne korzyści znikome. Nic więc dziwnego, że starsi majstrowie nie kwapią się do niesienia kaganka oświaty młodemu pokoleniu. Inną sprawą jest fakt, że nawet najlepszy zegarmistrz nie zawsze jest dobrym nauczycielem i wbrew temu, co uważają izby rzemieślnicze nie pomaga w tym ukończenie krótkiego kursu pedagogicznego.
Inną drogą jest samodzielna nauka zawodu w oparciu o kolektywną wiedzę dostępną w dzisiejszych czasach wszędzie. W dobie internetu i nowych technologii mamy dostęp do praktycznie każdej publikacji, możemy podglądać na filmach (nawet na żywo) świetnych zegarmistrzów z całego świata. Możliwe jest też ukończenie zdalnych, hybrydowych lub stacjonarnych kursów tematycznych – np. firmowanych przez BHI (British Horological Institute). Tutaj możliwości rozwoju są nieograniczone – jest tylko jeden warunek – trzeba znać języki, być otwartym na innych i szukać… i jeszcze raz szukać.
Mówiąc o językach, należy też wspomnieć o możliwości ukończenia szkoły zegarmistrzowskiej poza granicami naszego kraju. W dobie zjednoczonej Europy i otwartych granic jest to banalnie proste. Istnieje wiele prestiżowych placówek, w których można zdobyć zegarmistrzowskie szlify, a przy tym pierwszą pracę w zawodzie. Co więcej, w wielu z tych szkół możemy liczyć na darmową naukę dla najzdolniejszych (np. w Glashütte Watchmaking School, albo szkołach kształcących systemie „WOSTEP”).
Spotkanie z zachodnim zegarmistrzostwem mogłoby być szokujące dla zegarmistrza starej daty wychowanego na radzieckich zegarkach i budzikach, ale dla młodego ambitnego adepta będzie bezcennym doświadczeniem.
I tutaj poprzez „przyzakładowe szkoły” przechodzimy płynnie do zegarmistrzostwa serwisowego. Istnieje bowiem jeszcze jedna droga kształcenia zawodowego, czyli kursy i certyfikaty poszczególnych marek. Osoby kończące takie szkolenia będą ekspertami w wybranych grupach produktowych, a nawet konkretnych mechanizmach z portfolio danego brandu. Po omacku złożą i rozłożą dany mechanizm i będą z podziwu godną szybkością realizować konkretne normy wydajnościowe „WOSTEP”.
Należy tylko ostrzec, że przy takiej opcji nie ma co liczyć na uprawianie „klasycznego” zegarmistrzostwa. Próżno szukać w pracy serwisanta naprawy i dorabiania części, usuwania skomplikowanych usterek i kontaktu z zabytkowymi czasomierzami, a nawet zegarkami vintage. Zamiast tego, będziemy mieć jednak nieograniczony dostęp do nowych części, będziemy mieli kontakt z najnowszymi mechanizmami i skorzystamy ze wszystkich dobrodziejstw parku technologicznego danej marki.
„Last but not least” należy też wspomnieć o możliwości zdawania egzaminów zawodowych w zawodzie zegarmistrza. W Polsce nadal jest to możliwe, choć trzeba przyznać otwarcie, jest mało sensowne i dość problematyczne. Sensu nie ma to o tyle, że zdany egzamin niczego nam nie daje, do niczego nie uprawnia i niczego nie gwarantuje. Można go co prawda zdać „na wszelki wypadek”, gdyby ktoś kiedyś wpadł na durny pomysł zamknięcia zawodu, albo prawo unijne wymagało jakiegoś potwierdzenia umiejętności zawodowych (co jest jeszcze teoretycznie możliwe). Uprzedzam jednak, że wymaga to od potencjalnego kandydata na mistrza i czeladnika sporego samozaparcia.
Obecnie realnie działające komisje egzaminacyjne znajdują się jedynie przy warszawskiej i katowickiej izbie rzemieślniczej. Egzamin składa się z dwóch części – praktycznej i teoretycznej. Ta pierwsza odbywa się w pracowni mistrzowskiej, na własnym sprzęcie, często w dość odległej od siedziby izby lokalizacji, a druga w siedzibie izby rzemieślniczej. Aby podejść do obu egzaminów, należy wykazać się potwierdzoną praktyką w zawodzie, bądź ukończeniem szkoły kierunkowej (taki smutny żarcik), lub ewentualnie szkoły o profilu zbliżonym. W każdym razie sama praktyka również wystarczy.
W ramach części praktycznej należy wykonać wałek naciągowy (czeladnik) lub ośkę balansową (mistrz) – dla zegarkach kieszonkowego, co znacząco ułatwia sprawę. Część teoretyczna to w zasadzie formalność i składa się z dwóch etapów: pierwszy w formie testu dotyczy znajomości prawa pracy, przepisów bhp, podstaw prowadzenia firmy, rachunkowości itd.; drugi to losowanie pytań z zamkniętej puli i odpowiedź ustna. Poziom jest niewysoki, a zaskoczyć może jedynie archaiczność niektórych pytań, które są zapewne niezmieniane od czasów powojennych (sic!).
Oba egzaminy są niestety płatne, więc przyszły zegarmistrz rozważający zdobycie państwowego dyplomu stanie przed nie lada dylematem… czy kupić nowy zestaw narzędzi, czy też zapłacić za egzamin… Wybór pozostawiam Wam i Waszemu sumieniu! 🙂
W ramach podsumowania warto sobie zadać pytanie, czy warto w dzisiejszych czasach być zegarmistrzem. Odpowiem krótko: warto! Po pierwsze trudno o zawód dający większą satysfakcję, po drugie dobry zegarmistrz nie musi szukać Klientów… Jedyny warunek to wysoka jakość usług, nieustanny rozwój i inwestycje.
Żeby nie było za słodko pozwolę sobie na łyżkę dziegciu…
Uprawiając ten zawód, nie można być przeciętniakiem – dla takich osób nie ma już miejsca na rynku.
Zawód ewoluował – podobnie, jak wiele innych rzemiosł – stał się bardziej elitarny i wyspecjalizowany. Nie ma już majstrów, którzy naprawiają zegary wieżowe, ogarniają modułowe przystawki chronografów i przeprowadzają renowacje skrzyń zegarowych – tak się zwyczajnie nie da. Sam koszt narzędzi niezbędnych do wyspecjalizowanych napraw liczy się w dziesiątkach tysięcy franków szwajcarskich…
Jeśli więc od paru lat rozbierasz i składasz zegarki, ale nie wychodzą Ci skomplikowane naprawy, nie radzisz sobie też przy tokarce, a widok chronografu i potrójnego kalendarza napełnia Cię lękiem, to odpuść…
Jeśli jednak masz naturalne predyspozycje i talent do tego zawodu – nie poddawaj się!
Janusz
13 września 2020 at 17:07
Bardzo ciekawy artykuł przedstawiający rzeczywistość zegarmistrzostwa w naszym kraju, dziękuję.
Tomasz
13 września 2020 at 19:01
Panie Leszku.Obserwuję pana poczynania od dość długiego czasu i jestem coraz bardziej zafascynowany pana poczynaniami i sposobem dzielenia się wiedzą i osiągnięciami.Ponieważ sam kocham wszelkie mechanizmy,chyba rozumiem pana uczucie do tych niesamowitych,skomplikowanych i pięknych przez to urządzeń z żywą duszą.
Proszę przyjąć od starego faceta wyrazy szacunku .
Myślę,że dzięki takim ludziom jak Pan zawód zegarmistrza przetrwa…
Bardzo ciekawy artykuł,jak zresztą wszystkie.
Pozdrawiam !
Tomek Niewiadomski
Redakcja
16 września 2020 at 22:29
Dziękuję za miłe słowa. Ukłony! 🙂
Tom
7 września 2021 at 17:25
Super artykuł, trochę rozwiewający moje wątpliwości i zmianę branży ale dla przyjemności można przecież siedzieć po godzinach i coś tam sobie dłubać, nieprawdaż?
Serdecznie pozdrawiam!
Robert
5 kwietnia 2023 at 21:44
witam, do nauki kupować mechaniczny zegarek? ceny są kosmiczne czesto albo chinskie
Redakcja
14 maja 2023 at 20:31
Stare radzieckie najlepsze do nauki…
Janusz
24 kwietnia 2024 at 14:44
Witam. Zegarmistrzem jestem od 1990 roku, kiedy skończyłem szkołę zawodową. Jednak nie zdecydowałem się wtedy zdawać egzaminu w Izbie Rzemieślniczej. Do 1995 roku jeszcze pracowałem w zawodzie, później poszedłem na studia i zawód porzuciłem. Jednak narzędzia częściowo zostały zniszone nie używane. Gdzie można obecnie kupić narzędzia zegarmistrzowskie? Kiedyś kupowałem w Krakowie, adresu już nie pamiętam.
Pozdrawiam.
Redakcja
15 lipca 2024 at 15:35
Polecam stronę dlazegarmistrza.pl. Pozdrawiam
Jakub
27 czerwca 2024 at 15:42
Witajcie,
Miło przeczytać, że na egzaminie wymagane jest teraz drabianie części. Kiedy zdawałem egzamin na czeladnika w Olsztynie w 2013 roku, musiałem naprawić/serwisować zegarek naręczny, kieszonkowy i ścienny. Wszystko Bez przygotowywania części. Poprostu czyszczenie/serwis.
Teraz pracuję w warsztacie serwisowym w Niemczech. Tutaj nadal można dostać pracę, będąc nienajlepszym albo poprostu slabym zegarmistrzem. Nadal istnieje ogromne zapotrzebowanie na „szybkie naprawy”, a firmy takie jak Longines, Tissot czy Breitling bardzo często oferują jedynie wymianę mechanizmów zamiast ich naprawy.
Niemniej jednak podziwiam zegarmistrzów, którzy nadal sami naprawiają zegarki i jednoczesnie dorabiają części samodzielnie. To sztuka.
Pozdrawiam
Halina
23 lipca 2024 at 17:30
Bardzo dziękuje za ten tekst, przeczytałam go z rozżewnieniem i ogromną przyjemnością – wróciły wspomnienia …..
Serdecznie pozdrawiam.
Redakcja
27 lipca 2024 at 14:00
Dziękuję za miłe słowa! Pozdrawiam serdecznie